Cierpię na bezsenność.
Bezsenne są moje dni, bezsenne są moje noce. Wieczorami, gdy po omacku
przykładam głowę do poduszki, widzę nadzieję. Mrok jednak wszystko szybko
rozwiewa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio śniłam. Nie zmienia to jednak faktu, że
moje życie to ciągła jawa. Z letargu nocy wyrywa mnie najczęściej lęk, drżenie
mięśni, serce – które nie planuje spokojnie przetrwać do świtu. Chodziłam z tym po lekarzach. Jedni
dawali chemiczne tabletki, inni wmawiali, że „wyrośniesz z tego”. Konkretną
receptę dawała moja mama – nie rozczulaj się nad sobą, nic ci nie jest. Rady
były mniej lub bardziej dobre i choć wiele w moim życiu się zmieniło, to
ciemność utknęła gdzieś głęboko we mnie. Skąd to się wzięło? Nie wiem.
Zawsze podziwiałam moją babcię. Co prawda, odkąd pamiętam
była posiwiałą staruszką, ale nawet wtedy energii i zapału jej nie brakowało.
Przeżyła wojnę, komunę, chowała się przed nalotami, widziała zabitego człowieka,
ale żyć umiała… I cieszyć się tym życiem. Zawsze na jej kaflowej kuchni stały
garnuszki wypełnione naparem z mięty, melisy, czy rumianku. Lubiłam chodzić z
nią boso po ogródku i zbierać te zioła, z którymi zawsze będzie mi się kojarzyć.
Babcia miała siłę, choć wydawała się tak krucha. Może jej pokolenie pomimo
mroku widziało jednak nadzieję? Może tak głęboko ufali Bogu, że nawet
trzęsienie ziemi nie mogło ich złamać? A może to magiczna moc Natury i tego
wonnego zielstwa, która tak ich odurza, że życie wydaje się świeższe i
jaśniejsze? Nigdy o tych sprawach nie rozmawiałyśmy, ale widziałam, że babcia z
niepokojem mnie obserwuje. Właśnie jakoś wtedy zaczęły się rodzić moje lęki. W
delikatnych bólach, w ostrożnych dawkach. Dziwne jest to, że się tego bałam i
lubiłam jednocześnie. Byłam oazą spokoju i wulkanem oczekującym wybuchu. Byłam
wrażliwa i twarda. Łagodna i bezwzględna. Z jednej strony intrygowało mnie
piękno, z drugiej mroczna natura człowieka.
Każdego dnia jak miliony Polaków śledzę doniesienia ze
świata. Wielka Polityka jednak zdecydowanie zniechęca. Najbardziej intryguje
sensacja. Tu i teraz. Tajemnica. Ginie
dziecko, mąż zamordował żonę, znaleziono zwłoki, podobno złapali jakiegoś
pedofila, prawdopodobnie nie jest to ostatni pedofil w tym kraju.
Teraz zaczynają się budzić prawdziwe emocje. Z niepokojem
patrzę w ekran i łypię na sąsiedzkie podwórko. Bo kto wie? Wydawał się taki spokojny, to była normalna rodzina, nie wiedziałam
że ją bił, jakbyśmy wiedzieli że zabije tłuczkiem do kartofli to wyrzucilibyśmy
ten tłuczek…
Stawiamy pytania, nie rozumiemy, a tak bardzo chcemy
zrozumieć. Ale kto to w ogóle zrozumie? Bóg? Kim jesteś Boże?
Damian Rzeszowski był spokojnym, pracowitym mężczyzną. Dobrym
mężem i oddanym ojcem. Fajnym kumplem, tak po prostu. Prowadził normalne życie
jak każdy z nas. Co prawda wyjechał z rodziną za granicę, ale przecież wielu
tak teraz robi. Coś pękło, nie wytrzymał. Po rodzinnym grillu wziął nóż i zabił
wszystkich, których przecież tak bardzo kochał. Brutalnie, na oślep, na oczach
sąsiadów… Był dobrym ojcem.
Jedni mówią, że wewnętrzny mrok to smak zakazanego jabłka,
które już dawno zostało zjedzone (i przetrawione). Inni twierdzą, że takie już
są te nasze czasy. Dobrobyt równa się pośpiech, praca, stres, comiesięczna
wizyta u przyjaciela psychiatry. Słyszałam też teorie o osławionym 5G,
komputerach, które zjadają nasze wewnętrzne dyski; albo nie daj Boże, wirusie,
którym tak nagle został skażony świat. Ale pierwiastek zła siedzi w człowieku.
W każdym z nas. To nie tylko sprawa Kaina, Judasza, czy splamionych krwią rąk
lady Makbet.
![]() |
fot. pixabay.com |
Wstręt do żony podsunął
mu myśl potwornej zbrodni; Tajemniczy Jędrek napada na samotne kobiety w
pociągach; Tchórzliwy wieśniak postrzelił ciężko chłopa – lubię przeglądać stare gazety.
Stare, czyli mniej więcej z przed stu lat. Żeby mówić zgodnie z prawdą, to
właściwie przeglądam je w Internecie. Zdygitalizowane, niezakurzone, ale z
historią. Całkiem podobną do naszej, bo wiele się nie zmieniło. Może tylko
system, może język, może technologia. Ale człowiek jest człowiekiem, na wpół
zakrztuszonym rajskim jabłkiem.
Gdy nie mogę spać, sięgam po historie o seryjnych mordercach
z PRL-u. A właściwie to o wampirach, bo seryjnych w ówczesnej nomenklaturze
jeszcze nie było. Joachim Knychała, Karol Kot, Lesio Pękalski, Pętlarz… Każdy
miał inny charakter, inną osobowość. Łączyło ich tylko jedno hobby: zabijanie.
Może słowo hobby to zbyt odważne określenie, ale coś w nim jest. Działali w
biały dzień, ale głównie pod osłoną nocy. Wtedy obnażały się ich najskrytsze
lęki i potrzeby, nad którymi nie dało się w pewnym momencie zapanować. Wydawali
się spokojni, ułożeni, może trochę wyobcowani. Damian zapewne by ich zrozumiał.
W niektórych Zło wykiełkowało w dzieciństwie. Mordowali, bo czuli się odrzuceni,
niekochani przez matkę, wyśmiewani w szkole. Jeszcze inni nie spełnili się.
Marzyli o morzach i oceanach, a wylądowali pod ziemią, w kopalni. Tam czeka cię brudna, ciężka szychta, drugie
śniadanie od żony i flaszka wódki przegryziona sprośnymi żartami kolegów,
którzy ciebie nie rozumieją. Nie tak miało być... Zło ma swoje korzenie,
swoje tradycje, musi być umotywowane, może płynie w genach. Ale przecież jest
też czyste Zło. Czyste jak spirytus, nie do przełknięcia dla przeciętnego
człowieka. Choć to podobno jednak domena przeciętnych, niedostrzeżonych,
niedocenionych, zwykłych… My tego nie rozumiemy, oni tego nie rozumieją, tylko
uczeni i dziennikarze grzebią się w mózgach i przeszłości, by następnie łyknąć
tabletkę i udawać, że dobrze sobie radzą z dziećmi, z rodziną. Że ta praca wcale
nie zabija, a wszystko da się jakoś udowodnić.
A my idziemy dalej. Osłabiamy się, by się wzmocnić. Wpadamy w
rutynę, by nagle ożyć. Podświadomie czekamy na kolejny skandal, kolejną
zagadkę, której celem będzie Prawda. To dodaje nam nowych sił. Czytamy
kryminały, ale one nam nie wystarczają. Fikcja karmi tylko do pewnego stopnia. Chcemy
rzeczywistości, chcemy poznać, zbadać, dotknąć, włożyć palec. Wtedy uwierzymy. Bo to przecież nie mój świat, nie moja
rodzina, nie moja rzeczywistość. Ja tego nie zrobię! Serio? Skąd ta
pewność, że rozum nie uśnie, że demon się nie zrodzi w twej duszy, że nie
usłyszysz Głosu, który jasno powie ci co masz robić?
W życiu nie chodzi o to, żeby się tego bać. Żeby ostrożnie i
bacznie stąpać po ziemi, aby żyć długo i szczęśliwie. Potrzebna jest świadomość
naszego jestestwa. Świadomość, że jest więcej pytań niż odpowiedzi. Że
niezbadana jest dusza ludzka. Że jest dobro i zło. Światło i ciemność. Poznanie
i tajemnica.
Każdego dnia obserwuję swój świat. Nie oglądam zbyt wiele
telewizji, ale czytam książki. Szukam prawdy o człowieku i znajduję ją. A robię
to tylko po to, by sięgając po kolejną pozycję, zburzyć dotychczasową wizję i
rozpocząć wszystko na nowo. Nie boję się też tak jak kiedyś. Może dlatego, że
widzę dwie strony medalu, albo że regularnie popijam melisę z wysłużonego
garnuszka mojej babci.
Odpowiedzi brak. Nadzieja jednak jest.
Komentarze
Prześlij komentarz