Kwarantanna sprzyja nadrabianiu wielu zaległości, w tym zaległości książkowych. Mam takie szczęście, że ostatnio w moje ręce wpadły same dobre pozycje, o których warto mówić. I choć książek nie mam ze sobą fizycznie, bo czytam na Legimi, to i tak wiem, że moje ostatnie lektury zostaną ze mną na dłużej. Przynajmniej w pamięci i w tych zapiskach.
1. Imię róży, Umberto Eco
O tej książce słyszał pewnie każdy, wielu chciało ją przeczytać, ale nie każdemu mogło się to udać. Pokaźna objętość powieści, dużo opisów i monologów, oraz osadzenie akcji w średniowieczu, na pierwszy rzut oka może budować sceptyczne nastawienie. Mówi się, że tą książkę można pokochać, albo znienawidzić... Ja szczęśliwie należę do tej pierwszej grupy :)
Sięgnęłam po ten tytuł, bo sporo już o nim słyszałam, a gdy dowiedziałam się o wątku kryminalnym, miałam pewność że muszę to przeczytać.
Można śmiało powiedzieć, że ten kryminał nie kipi kryminałem. A jest jedynie przykrywką do o wiele głębszych rozważań filozoficzno-teologiczno-bibliofilskich. Niech te poważne określenia jednak tak szybko nie zniechęcają!
Akcja powieści rozgrywa się w średniowiecznym, włoskim zakonie. Przybywa do niego brat Wilhelm ze swoim uczniem, aby na miejscu dostać zadanie przeprowadzenia śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci jednego z mnichów. Szybko się okazuje, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a jedna śmierć pociąga za sobą następne. Gdy zaczynają ginąć inni zakonnicy, Wilhelm musi się pospieszyć, aby rozwiązać mroczne tajemnice bractwa. Średniowieczny zakon jest w tym przypadku metaforą ludzkich słabości i namiętności, oraz miłością do wiedzy i literatury. Miłość ta ma swoje dobre i złe strony, a w Imieniu róży okazuje się przekleństwem. Fabuła powieści to również pretekst do refleksji na temat śmiechu i jego roli, zwłaszcza wśród osób podających się za bogobojne.
Do tej pozycji na pewno warto powracać, aby poza ciekawym wątkiem kryminalnym, wyłapać więcej godnych smaczków.
2. Siedem śmierci Evelyn Hardcastle, Stuart Turton
Kolejny tytuł o którym zrobiło się głośno. Z Imieniem Róży łączy go kryminalny gatunek, oraz charakterystyczna zbrodnia w niemal toposowym "zamkniętym pokoju". Lubię takie wątki, ponieważ zawężają grono podejrzanych i budzą detektywistyczną podejrzliwość wobec każdego bohatera. Zawsze słyszałam, że Siedem śmierci to książka nietypowa, że takiej jeszcze nie było. I rzeczywiście, gdy na dobre zagnieździłam się w fabule, szczęka mi trochę opadła...
Nasz główny bohater dostaje siedem dni i siedem różnych wcieleń na rozwiązanie zagadki tajemniczej śmierci tytułowej Evelyn. Dziewczyna umiera każdego dnia w ten sam sposób, a nasz bohater musi poznać prawdę i odsłonić mordercę. Jeśli mu się to nie uda, cykl wcieleń rozpocznie się od nowa, oczywiście z kompletnie wymazaną pamięcią co do dotychczasowych ustaleń.
Brzmi nieprawdopodobnie, ale co ważne, ta zagadka aktywizuje czytelnika. Chcąc nie chcąc, sami zaczynamy być detektywami, a naszym jedynym celem jest poznanie prawdy.
fot. Klaus Pichler
3. Na marne, Marta Sapała
Na końcu reportaż, bo nie byłabym sobą, gdybym nie sięgnęła po ten gatunek. Tym razem zdecydowałam się na książkę przedstawiającą zjawisko marnowania żywności. Jak można się domyślać, skala tego problemu we współczesnym świecie jest olbrzymia i naprawdę istnieje potrzeba, aby o tym mówić. Autorka dobrze wybrnęła z tego wyzwania. Widać, że dużo czasu poświęciła na research, ale też własne badania, np. angażując różne osoby do sporządzania list zmarnowanych rzeczy.
Poza tym, reportażystka patrzy wielowymiarowo. Mamy więc baczne spojrzenie na składowiska odpadów, których droga zaczyna się już w przydomowym śmietniku. Ale są też dramatyczne historie osób, które w przeszłości doświadczyły głodu i widzimy jak ten fakt zmienia spojrzenie na traktowanie żywności.
Z jednej strony mam podziw dla pracy pani Marty Sapały, ale w pewnym momencie książka zaczęła mnie nużyć. Miałam dosyć powtarzających się historii, nazbyt drążonego tematu, czy też zbyt radykalnego podejścia do kwestii marnowania. Stety niestety, nie jestem w stanie zaakceptować chociażby tego, że obierki wyrzucamy na marne. Może nie jestem radykalistką w kwestii zero waste, a może produkuję za mało odpadów, aby zrozumieć skalę poruszanego zjawiska?
Komentarze
Prześlij komentarz